Legendy i Podania

Z kościołem św. Marcina w Zawadzie wiąże się wiele legend. Jedne mówią, że przyniosły go wezbrane wody i pozostawiły na wzgórzu, inne, że powstał w miejscu przedchrześcijańskiej gontyny pogańskiej, poświęconej bogowi wichrów Pogwizdowi, obecnie dzielnicy Tarnowa.

Obie wersje legendy dotyczącej kościółka podaje Aniela Piszowa. Jedna z legend mówi, że była tu początkowo gontyna pogańska, której niewygasające "znicze" szeroko rozlewały blask płonących ofiar. Dopiero Mieszko z Dąbrówką, wiarę chrześcijańską w Polsce zaprowadzając, kazał zmienić wszystkie gontyny słowiańskie na kościoły.

Druga wersja legendy utrzymuje, że kościółek ten nad rzeką Dunajcem do stóp góry przypłynął, gdy rycerz Spicymir polował w tej okolicy. Stojąc na brzegu rzeki, miał usłyszeć krzyk wzywający ratunku. W drzwiach płynącej Dunajcem gontyny stała niezwykłej urody dziewczyna, o złotych włosach, wzywająca pomocy, gdyż porwał ją i unosił bystry prąd rzeki. Nie namyślając się długo, Spicymir wsiadł do łodzi i choć rwiste były fale Dunajca, dotarł do gontyny, wbił miecz w jej ścianę i tak wyciągnął na brzeg. Uratowaną złotowłosą pannę pojął za żonę, a gontynę przy pomocy okolicznego ludu wyciągnął na szczyt góry i zamienił w chrześcijański kościół. Według innej wersji tej samej legendy Spicymir miał wyciągnąć gontynę, czy też kościółek za pomocą rzuconego - z brzegu - miecza czy też topora myśliwskiego, do którego przywiązał długi sznur. Ostrze utkwiło w ścianie budynku, który Spicymir wyciągnął na brzeg, ciągnąc za koniec sznura. Opowiadano też, że kościółek ten został przyniesiony do podnóża góry nie przez Dunajec, ale rzekę Białą, a lud okoliczny ozdobił nim wierzchołek góry. Być może też, nie kościółek w całości, tylko drzewo budulcowe prądem rzeki z okolic lasów modrzewiowych niesione, o podnóże góry się oparło, a poczciwi znalazcy nie mogąc ustalić właściciela, kierowani pobożną myślą, ten właśnie postawili kościółek. Legenda mówi dalej, że św. Marcin upodobał sobie tak bardzo to miejsce, iż we mgle przybył na szczyt góry jego obraz, a lud wdzięczny za taką łaskę, ufundował w tym miejscu kościółek pod wezwaniem św. Marcina. Odtąd przez całe wieki panował kościółek okolicznym mieszkańcom, jako pierwsza ofiara chrześcijan zaniesiona niebu.

Wszystkie wersje legendy kończą się jednakowo, że biskup krakowski Stanisław ze Szczepanowa, dowiedziawszy się o cudownym pojawieniu się kościółka, umyślnie tam przybył, aby odprawić w nim pierwszą mszę. Na wieść tę zbiegł się lud z okolic Dunajca i św. Stanisław pobłogosławił całą osadę. Od tego czasu góra tarnowska -"Górą św. Marcina" - została nazwana a kościółek modrzewiowy na jej szczycie uważany za pierwszą parafię grodziska tarnowskiego. Miał w nim szukać schronienia Bolesław Śmiały, po zabiciu św. Stanisława, udając się na wygnanie.

Według innego jeszcze podania świątynia ta stała na szczycie góry jeszcze wcześniej i nauczać miał w niej św. Wojciech (!?). Ile w tych legendach jest prawdy trudno dociec. Jan Bielatowicz w swej "Książeczce" zbudowanie kościółka przypisuje benedyktynom, którzy wybudowali, na wzór pramacierzy montekasyńskiej, kościółek pod wezwaniem ich ulubionego świętego Lub zamienili starą pogańską gontynę w kościół chrześcijański.

Zniszczony przez Tatarów, kościółek odbudowano z drzewa modrzewiowego na wzór starego w XIII wieku i ponownie upiększono w XVI wieku. Otaczają go ogromne stare lipy, ponoć starsze od niego. Wewnątrz kościółka zawieszony jest oryginalny łańcuch, zrobiony według podania z drzewa modrzewiowego przez pasterza, starca ślepego, który ogniwa tego łańcucha zamknął tak skutecznie kłódką, że nikt jej dotychczas nie potrafił otworzyć. Podanie to w nieco zmienionej wersji wplata Wincenty Pol jako epizod w swym poemacie "Pacholę hetmańskie". Twórcą łańcucha miał być niejaki Czeszejko - dworzanin hetmana Tarnowskiego, który

"... oślepł - i kalectwa sromu
niechciał już święcić na hetmańskim dworze,
Bo tu i oko i ramię mieć trzeba.
Mówił, że nie chce psuć tu darmo chleba,
To i pod kościół przeniósł się w pokorze
I siadł na górze św. Marcina;
Więc i jam prosił i prosił Nowina,
By niezadawał nam takiej boleści,
I ledwo tyle mogliśmy uprosić,
By się pozwolił pod kościółek nosić.
I siadł przy księdzu, jakoż tam się mieści
I już do śmierci tylko się sposobi.
Wnuczka Nowiny dobrze mu tam służy,
A on z modrzewia jakiś łańcuch robi
Całych ogniwek z kłody bardzo dużej;
Bywam u niego, bo mu wożę wino.
Już kilka siągów jest tego łańcucha,
Ale w robocie zastąpiony ino,
I tylko jeszcze Nowinianki słucha
I każe piędzią kościółek jej mierzyć,
Od drzwi wchodowych po ścianie do koła,
I sam w to wierzy i każe nam wierzyć,
Że go Bóg w łasce, aż wówczas powoła,
Gdy łańcuch skończy, a żadne ogniwo
Nie puści w słoju, lecz będzie tak całe,
Jako w modrzewiu jest zrośnięte żywo.
W on czas da łańcuch na trę Bożą chwałę
I wezwie jeszcze Hetmana do siebie.

I rzekł pan Hetman:
"Niech będzie po woli!
Raczcie pamiętać o winie i chlebie,
Bo mię niedola takiej duszy boli!
A gdy mię wezwie we dnie, czy to w nocy,
Będę się stawił, boć jest rycerz mocy
Wielkiej i Bożej on Czeszejko stary!"
I rósł on łańcuch całego ogniwa,
A gdy po piędzi dorósł już do miary,
Czeszejko pana do siebie przyzywa:
I z całym dworem pan na górę ruszył,
Bo znał Czeszejkę, więc i dobrze tuszył
Dla wielkiej sprawy z onego wezwania,

Pogodne słońce zeszło nad górami
I przed kościółkiem czekał powitania
Czeszejko, w krześle siedząc przede drzwiami,
Znać, że o świcie jeszcze się spowiadał.
Wyszła msza święta: z wiarą najgorętszą
Słuchał mszy całej i sercem upadał,
Gdy mu ksiądz podał Hostyę przenajświętszą;
Potem wyciągnął ręce do Hetmana:
"A gdzież jest ręka? Ręka mego pana?
Bo i dziś stoję, jakom stał na straży!"
I podał rękę pan Hetman ciemnemu
I lekko dotknął hetmana po twarzy
I rzekł: "Ten ci jest! Ten sam po staremu,
Jakiegom ujrzał raz pierwszy u Orszy,
Kiedy to sławy krok uczynił sporszy!

"Zrobiłem panie łańcuch modrzewiowy
Na znak świadectwa, z jednej tylko sztuki:
Choć Bóg wziął oczy, to dał mi wzrok nowy,
więc go zostawiam w ziemi dla nauki:
Każ go poświęcić i opnij do koła
Środkową ścianę całego kościoła,
Onym łańcuchem całego ogniwa,
I niech tu po nas na świadectwo bywa."

Jakoż poświęcił ksiądz wodą święconą
Calisty łańcuch, i gdy nim opięto
W koło kościółek, rzekł Czeszejko: "Świętą
Jest wiara ojców - i Bóg był z koroną,
Dopóki naród wiarę ojców chował,
A więc ślepemu kazał, by zgotował
Łańcuch calisty na przestrogę ludzi;
A jeśli naród w czas się nie obudzi,
To Bóg łańcuchem i kościół opasze
I naród cały łańcuchem z żelaza,
Jeśli niewiary nie zatrze się zmaza
I Bóg mi świadek, że nie darmo straszę?

"Gdy pod Starodub wiódł znaki Hetmanie,
Toć ważyć raczył w tym boju me zdanie,
I jakom mówił, tak się wszystko stało,
Więc do senatu nieś to słowo cało.
I kto jest krzywy niech się kaja w duchu,
Łańcuch drewniany, lecz widomy w panu,
Woła od grobu do wszelkiego stanu,
Że na żelaznym siądziemy łańcuchu?"

Kiedy to mówił, Hetman starca mierzył
I przed się patrzył groźny i ponury
I nad górami starły się dwie chmury
I piorun z nieba na lasy uderzył
I gdy grzmot ustał, już Czeszejko nie żył,
A po piorunie znów cisza grobowa.
Nikt w całym kole nie rzekł ani słowa,
Hetman siadł na koń, więc i pojedynkiem

Ruszył przez pola, dawszy nam odprawę
I niewiadomo, jaką miał zabawę,
Znać się pasował z onym upominkiem
Bo bardzo późno w nocy już powrócił
I suszył trzy dni o chlebie i wodzie
I wszyscy znali, że się w duszy smucił,
Tak nieszczęśliwą wróżbą o narodzie."

Owa wróżba o narodzie przetrwała w podaniu ludowym przez wieki. W okresie zaborów podawano ją w takiej formie: "Polska zmartwychwstanie wtedy, gdy krew z Dunajca dopłynie do stóp kościoła na Górze św. Marcina". Przepowiednia ta została przypomniana w czasie I wojny światowej. Początek maja 1915 roku przyniósł przełamanie frontu rosyjskiego nad Dunajcem. Jedno z uderzeń przełamujących szło w kierunku Tarnowa. Bocznymi drogami jechały ambulanse z rannymi, wlekli się lżej ranni - krew z Dunajca znalazła się na Górze św. Marcina. Wnętrze kościółka ulegało częstym zmianom, ale osławiony legendą modrzewiowy łańcuch pozostał. Nad głównymi drzwiami kościółka wisiały kości jakiegoś ogromnego zwierzęcia, może mamuta? Według miejscowego podania należały do olbrzymów. Co się z nimi stało nie wiemy, w każdym razie ozdabiały jeszcze drzwi kościółka przed I wojną światową.

Jakiś czas temu, w czasie prac wykopaliskowych i remontowych na cmentarzu okalającym kościółek, znaleziono porzucony luzem obelisk kamienny. Okazało się, że był to zabytkowy znak wysokościowy, liczony nie od Greenwich, ale jeszcze od Ferro (?). Obelisk ten został wykorzystany jako jeden ze słupów nowego ogrodzenia kościółka. Ponadto, pod stopniami głównego wejścia odkopano wykonany z niebieskiego marmuru duży fragment kominka, albo portalu, pochodzącego najprawdopodobniej z zamku. Obecnie fragment ten służy jako schód przy furtce wiodącej z dawnego cmentarza dokoła kościółka na cmentarz nowy. W samym kościółku, natomiast, w mensie ołtarza wielkiego, w czasie jej wymiany znaleziono mały srebrny dzbanuszek, który zawierał starannie opakowane relikwie. Za ołtarzem zaś znaleziono starodawną skrzynię z jednego pnia drzewa, tzw. dłubankę, a pod podłogą fragmenty szkieletów ludzkich (!?). Śladów dawnej gontyny pogańskiej nie udało się odnaleźć.

Tekst źródłowy:
www.biblioteka.tarman.pl